Przejdź do głównej zawartości

Zmysł, który jest szczególnie bliski kobietom

Jak wyglądają składy popularnych drogeryjnych kremów i szamponów chyba nikomu nie muszę mówić. Aż do momentu oświecenia myślałam, że to najlepsze, co może się przytrafić moim włosom i skórze. Pielęgnacja szyta na miarę, pachnąca truskawkami, z diamentowym pyłkiem.

Teraz, gdy sprawdziłam skład szamponu, który był moim ulubieńcem od czasów liceum dość mocno się przeraziłam. Zużyłam na pewno kilkanaście butelek i to wszystko lądowało na moich włosach i skórze głowy, podczas gdy ich właścicielka myślała, jak bardzo o siebie dba.

Było, minęło, na szczęście zdarza się, że człowiek z czasem wchodzi w posiadanie tajemnej wiedzy, która umożliwia na przykład rzetelną ocenę składu używanych na co dzień kosmetyków.

Dziś chciałabym się skupić na zapachu.


Przyzwyczajona do kąpieli pachnących sernikiem truskawkowym, peelingów o zapachu czekoladowego ciasta i kremów do twarzy sprawiających, że pachnę jak konwalia nauczyłam się, że nie ma nic lepszego niż zapach kosmetyków. Otaczanie się piękną wonią na co dzień sprawiało mi tyle przyjemności, że nie wyobrażałam sobie zakupu produktu do ciała bez wcześniejszego powąchania go. Im bardziej intensywny zapach owoców, tym chętniej sięgałam po produkty. W końcu w mojej głowie narodziła się myśl - im bardziej kosmetyk pachnie naturą, tym lepszy jest jego skład. O jakże się myliłam! Bo w tym momencie natura dawno już nie pachniała dla mnie naturą. Mój węch traktował syntetyczne wonie jak naturę. I niestety nie udało mi się tego do końca pozbyć.

Obecnie nie używam niczego, czego składu bym wcześniej dokładnie nie sprawdziła. Pozbyłam się wszystkich podkładów z przenikającymi filtrami (na widok których kiedyś zacierałam ręce - bo to przecież deal życia - krem z filtrem i podkład w jednym!), maskar wypełnionych czarną chemią, szamponów i balsamów, których nie poleciłabym najgorszemu wrogowi (a tak zachwalanymi w reklamach). Oczywiście te produkty trzeba było czymś zastąpić. I tu zaczęły się schody.


Byłam przekonana, że naturalne kosmetyki pachną rewelacyjnie. Przecież to kwintesencja natury! Mój syntetyczny nos jednak bardzo się zdziwił. Olejki do ciała pachnące ziołami, balsamy o zapachu prawdziwych migdałów i nierafinowany olej kokosowy, który wydał mi się jakiś taki mało kokosowy! Pomyślałam nawet, że wcale nie pachnie jak kokos. I wtedy popukałam się w czoło. Nie pachnie jak znany mi syntetyczny kokos. Pachnie jak ten prawdziwy. Koleżanko, nos do wymiany.

Głowę już przekonałam do naturalnych kosmetyków, ale z nosem mam niezłą przeprawę. Bardzo trudno jest mi przejść obojętnie wobec produktów, które pachną syntetycznymi truskawkami, wanilią, kokosem. Do tej pory to one były rozpoznawane przez mój mózg jako te pożyteczne i zdrowe. Wiem już, że tak niestety nie jest i wcale nie ułatwia mi to wyboru kosmetyków naturalnych. Często są bowiem zafoliowane ze względu na krótki termin ważności i zdarza mi się kupować kota w worku. A w domu niestety nie zawsze mój nos aprobuje wybór mojego mózgu.

Zastanawiałam się, czy to nie jest przypadkiem tak, że po prostu cały czas źle trafiam przy wyborze naturalnych kosmetyków. Być może kupuję nie te marki, nie te produkty i może mój nos ma rację, że gdzieś tam są produkty, które chętnie by wąchał na co dzień :) Macie jakieś swoje ulubione kosmetyki naturalne, których zapach uwielbiacie? Wiem, że to w dużej mierze kwestia gustu, ale bardzo lubię nowości, więc chętnie przetestuję naturalne nowinki. Chyba i tak zresztą nie mam wyboru, bo do syntetyków z drogerii nie zamierzam wracać, a jakoś pielęgnować to nasze ciało trzeba, bo wtedy się nam odwdzięcza. Czekam więc na rekomendacje. Wszystkie są mile widziane :)






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ranne ptaszki

Słowo „ranne” ma dwa znaczenia, prawda? Przypadek? Nie sądzę ;) Latorośle mają to do siebie, że czasem budzą nas o dziwnych porach. Zazwyczaj nie jest to jednak 13, tylko np. 5 rano. Dzisiaj była to 5:54. Gdy latorośl zdecyduje jednak, że to tylko próbny alarm i wraca do łóżka spać, to ja wtedy mam dylemat. Wyjścia są dwa: 1)     jak najszybciej wtulić głowę z powrotem w poduszkę i próbować zasnąć (z reguły kończy się to zaśnięciem, któremu towarzyszą koszmary, np. ostatnio gryzł mnie krokodyl w takim porannym śnie). A gdy już faktycznie się znów obudzimy po, tym razem, prawdziwym alarmie latorośli (zapewne przed 7), to jestem najbardziej niewyspanym człowiekiem świata 2)     jest jeszcze drugie wyjście - wstajemy! I tak już jestem rozbudzona, więc wielkiej krzywdy nie ma, jednak po rachunku godzin snu, którego pospiesznie dokonuję na palcach jednej ręki, wydaje mi się, że to trochę głupie nie dać sobie jeszcze 37 minut więcej (nawet jeśli z koszmarami) Dzisiaj wybr

Zawsze jest coś do roboty! Prawda? :)

Bardzo mnie zainspirował ostatni felieton Szymona Majewskiego dla "Zwierciadła". Majewski porusza w nim kwestię "bezsprawia", czyli stanu, w którym zrobiliśmy już wszystko, co mieliśmy do zrobienia i możemy w końcu oddać się... niczemu. W jakim tonie się wypowiada? Otóż informuje czytelnika uprzejmie, że "bezsprawie" nie istnieje. Szuka go bowiem od kilkudziesięciu lat i ZAWSZE jest jeszcze coś, co trzeba zrobić. Czasem już wydawałoby się, że jesteśmy krok od "bezsprawia", a tu nagle zza rogu wyłania się kolejna rzecz do zrobienia/kupienia/czy choćby myślenia o niej. Dawno żaden felieton nie został w mojej świadomości na tak długo i nie myślałam o nim tak intensywnie jak w przypadku tej strony A4. To była naprawdę jedna z najbardziej wartościowych stron A4, jakie przeczytałam. Moja miłość do "Zwierciadła" znów zakwitła. Dochodzę do wniosku, że wniosek Majewskiego jest trafny i że ja też, mimo usilnych starań takiego "bezspraw

ByleJAKOŚĆ

Jeśli stojąc włożysz do ust kostkę czekolady i zapijesz ją łykiem gorącej wody, to tak jakby właśnie wypiłaś gorącą czekoladę, prawda? Ostatnio często godzę się na taką bylejakość właśnie. Byle szybciej, byle dalej, byle z głowy. Czy ja naprawdę chcę mieć wypicie herbaty/gorącej czekolady z głowy? Odhaczyć i pójść dalej? Wiecie co, może i chcę? Tłumaczę się brakiem czasu, nawałem obowiązków. Niedługo kataklizmy w odległej galaktyce uniemożliwią mi zjedzenie obiadu. "Bo przecież tam jest gwiezdna burza, zatem jak ja mogę tutaj spokojnie jeść te ziemniaki?!" Zawsze znajdzie się dobra wymówka, żeby zamiast kolacji zjeść pierniki. "Przecież to pranie samo się nie poskłada!", "Nie wiem, co mam zjeść, nic nie ma w tej lodówce, za dużo roboty z tym włączaniem piekarnika!" Dni coraz bardziej zaczynają przypominać stronę z kalendarza z okienkami do odhaczania. matko, ale wcześnie, czy ja naprawdę muszę już wstać? śniadanie lub cokolwiek, co mo